Wtorek, Październik 30, 2018, 12:51

W psychologii mówimy o terminie fiksacja funkcjonalna. Dzieje się to wtedy, kiedy nie potrafimy znaleźć innego sposobu użytkowania, poza tym, do którego został stworzony. Chciałabym, żebyś spojrzał i spojrzała w ten sposób na jedzenie. Czy w Twoim przypadku nie doszło do fiksacji funkcjonalnej?

Jedzenie ma wiele funkcji. I nawet jeśli spojrzymy na zdyskredytowaną piramidę potrzeb Maslowa – jedzenie odgrywa wiele funkcji na jednym poziomie. Jednak możemy te funkcje rzeczywiście przedstawić w zakresie: fizjologii, poczucia bezpieczeństwa, poczucia miłości i szacunku, poczucia uznania i samorealizacji. Stwierdzenie, że główną rolą jedzenia jest dostarczanie energii (kalorii), to tak jak mówienie, że główną rolą seksu jest prokreacja. Nasze przekonania na temat seksu zmieniły się (na szczęście!) i wiemy już, że poza prokreacją, seks jest bardzo ważnym elementem budowania związków, relaksacji, radości, itp. Jedzenie scala – nie tylko rodziny (bo mama robi najlepszą ogórkową), pokolenia (babcia najlepiej lepi pierogi), ale także całe narody (nie muszę chyba wspominać o bigosie?).

Jedzenie nie rozwiązuje problemów i jeśli rzeczywiście używamy jedzenia tylko w tym celu, możemy stworzyć jakiś nieefektywny wzorzec zachowań. Co to tak naprawdę oznacza? Kolacja z mężem po całym dniu rozłąki może pomóc nam budować związek. Nie może natomiast pomóc nam w utrzymaniu tego związku, jeśli przed kolacją nieustannie się kłócimy, a posiłek ma być ucieczką do normalności.

Nie podważam oczywiście roli jedzenia jako funkcji fizjologicznej. W dzisiejszym świecie łatwo o tej funkcji zapomnieć – jest ona tak oczywista, że rzadko kiedy ją podważamy. Ci z nas, którzy mają szczęście przeglądać Internet bądź zastanawiać się nad swoją dietą pod względem jej jakości, nie muszą zastanawiać się nad tym, czy jeden chleb wyżywi mnie przez tydzień. Dlatego też często współpraca na linii dietetyk – klient i klientka może być wyścielona nieporozumieniami. Stereotypowo – dietetyk zajmuje się odżywianiem pacjenta. Często robi on naprawdę świetną robotę, żeby osoba dostarczyła sobie odpowiednią ilość makro- i mikroelementów. Po co innego przychodzi klient bądź klientka, stąd nieporozumienia. Większość z osób zgłaszających się do dietetyka nie tylko chce poprawiać jakość swojego żywienia – to staje się produktem ubocznym. Chcą lepiej wyglądać (poczucie uznania), chcą czuć, że są atrakcyjni, żeby móc budować związki, czuć się kochanymi (poczucie miłości i szacunku). Zrozumienie potrzeb klienta czy klientki i wyedukowanie go czy jej na temat żywności wydaje się tutaj kluczowymi elementami współpracy.

Zmiana kultury – często wieloletniej – to jedyny sposób, żeby przeformułować funkcje jedzenia na czysto techniczne. Natomiast czy warto? Może zamiast walczyć z tym, że jedzenie sprawia nam przyjemność, jest idealne do świętowania bądź staje się okazją do stworzenia relacji, lepiej to zaakceptować i nauczyć się obchodzić z tym. Nie jedzmy jedzenia, które nam nie smakuje! Spożywajmy to, które nam przynosi radość – ale nie, żeby się „wyleczyć”. Umiarkowania w jedzeniu i piciu – nie tylko ilości, ale też w konsekwencji tego, co nam przyniesie - tego Wam życzę.

 


Brak komentarzy.
(*) Pola obowiązkowe
(c)2018, All Rights Reserved